Uwielbiam tapas. Zachwyca mnie sposób i forma ich podawania. Lubię
naczynia, deseczki, małe patelnie, wktórych serwowane są te przekąski.
Pciąga mnie ten bezpretensjonalny, subtelny i artystyczny kształt
jedzenia. Ekscytuje wykwintny, zaskakujący smak i radość z
niespodziewanego doznania... Fantastyczna zabawa i nieskończone pole do
eksperymentowania!
Składniki na średnią porcję kuleczek:
pół kilo mięsa mielonego (wołowo-wieprzowego)
150 gram orzeszkow pini lub włoskich (lub mieszanych!)
150-200 gram białego ryżu
1-2 jajka
1-2 papryczki chili
3-4 ząbki czosnku
3 cebule
sól morska, świeżo mielony czarny pieprz
100-150 gram mąki pszennej
oliwa z oliwek extra virgin
kostka rosołowa wołowa
kostka ziołowa
bazylia lub tymianek (opcjonalnie)
2-3 listki laurowe
pół butelki czerwonego wytrawnego wina
Najlepiej kupić mięso u rzeźnika, który sam je dla Ciebie zmieli, na
Twoich oczach. Są tacy - to nie mit. I przeważnie nie biorą za to
pieniędzy. Im lepsze mięso uda się kupić, tym lepsze, rzecz jasna,
wyjdą nam nasze tapas. Dobrze jeśli mięso nie jest zupełnie chude.
Najlepsze jest takie poprzetykane kropeczkami tłuszczu, bo ma o wiele
lepszy smak i nie wyschnie tak łatwo. Tłusz jest przecież nosicielem
smaku! Na przykład kiedy robię befsztyki (o których może kiedyś
napiszę) staram się kupić tłustawą wołowinę, właśnie taką, do której
tłuszcz nie tylko jest przyrośnięty (bo ten w większości odkrajam), ale
też ma białe żyłki poprzerastane w środku.
Ryż gotuję w osolonej wodzie tak, by był twardawy (nie surowy) i nie
kleił się za bardzo. Najlepiej jest użyć odmiany basmati, ale inne
absolutnie też nie są złe. Po ugotowaniu odsączam ale nie przelewam
wodą, by nie stracił swoich właściwości lepiących. Dobrze jeśli ryż
wystygnie (przynajmniej na tyle by nie parzył), bo dodam go zaraz do
mięsa.
Siekam drobno czosnek (najpierw lekko go rozgniatając by puścił sok) i
papryczki. Dwie cebule szatkuję w bardzo drobną kosteczkę. Wszystko,
razem z jajkiem, wrzucam do miski ze zmielonym mięsem. Solę, posypuję
świeżo zmielonym czarnym pieprzem dla smaku i wrzucam orzeszki pini.
Zamiast nich można też użyć orzechów włoskich (starannie obranych i
przesiekanych ostrym nożem lub lekko rozdrobnionych w moździeżu) albo
pomieszać obie odmiany, po 75-100 gram każdej. Pasują idealnie! Na
koniec dodaję ryż i ugniatam całość dokładnie.Wymieszawszy wszystkie składniki ze sobą wstawiam na 30 minut do
lodówki miskę z mięsem, by stwardniało i przegryzło się z przyprawami.
W tym czasie rozpuszczam kostę rosołową w 150 ml gorącej wody. Jeśli
mam, to również rozpuszczam w niej kosteczkę przyprawową z bazylią lub
tymiankiem dla dodatkowego aromatu. Siekam trzecią cebulę w drobną
kosteczkę. Otwieram butelkę czerwonego wytrawnego wina (Cabernet
Savignion lub Merlot), sprawdzam czy aby nie zepsute i czy nie jest korkowe
;-)... Wino dobrze by było wyraziste i intensywne w smaku. Sprzątam
blat, bo teraz będzie mi potrzebna spora przestrzeń robocza. Oczywiście myję
jeszcze raz porządnie ręce. Wyjmuję duży płaski talarz lub tacę i posypuję leciutko
mąką (najlepiej przez sitko, tak jak oprusza się deskę do ugniatania
ciasta). Na oddzielny talerz wysypuję resztę mąki.
Dobrze zwilżam gardło winem gdyż teraz przez jakiś czas dotykanie
czegokolwiek palcami będzie nie najlepszym pomysłem. Wyjmuję mięso z
lodówki, nabieram do dłoni odrobinę go i formuję kulki o średnicy około
3 cm. Każdą z nich delikatnie obtaczam w mące i układam na upruszonym
uprzenio talerzu/tacy. I tak aż do wyczerpania mięsnego materiału :-).
Ot, 15 minut frustracji i wzdychania, bądź skupienia na twarzy i kropel
potu na czole. Każdy ma swój sposób...
Nadchodzi czas smażenia! Rozpuszczam oliwę z oliwek na dużej patelni
(do tego głębokiej i z przykrywką najlepiej - jako substytut potem użyć
można garnka, ale i tak patelnia na początku jest niezbędna). Kiedy
oliwa się dobrze rozgrzeje (ale nie zacznie dymić jeszcze) po kolei
układam kuleczki, jedna obok drugiej, na dnie patelni. Jeśli bardzo
pryska można użyć szczypcy kuchennych. Kulki obsmażam po trzech
stronach, po 1-1,5 minuty na obrócenie. To wystarczy by ładnie się
zrumieniły. Za każdym razem wszystkie obracam drewnianą szpatułką
poczynając od tej pierwszej położonej na oliwie, bądź już wcześniej
obróconej. Przed ostatnim przewróceniem wsypuję, wcześniej posiekaną,
trzecią cebulę, by zdążyła się zeszklić... Moja patelnia jest
wystarczająco szeroka i głęboka, by pomieścić taką porcję mięsa. Jeśli
jednak to nie wystarczy, można smażyć nawet na płytkiej i małej patelni
partiami, następnie wrzucać usmażone kuleczki do większego garnka.
Kiedy wszystko usmażę, od razu wlewam do patelni przygotowany bulion i
1/3 - 1/2 butelki czerwonego wina, które wcześniej próbowałem. Odlewam
sobie jeszcze kieliszeczek... Zwiększam ogień pod patelnią by jak
najszybciej zawartość zaczęła wrzeć, potem zmniejszam go, żeby nić się
nie przypaliło, a kuleczki nie rozpadły. Wrzucam liście laurowe i
czekam aż alkohol odparuje a sos się zredukuje i zgęstnieje od mąki, w której obtoczyłem mięsne
kulki. Co jakiś czas delikatnie wszystko mieszam (od dna) by nic nie
przywarło.
Kiedy sos będzie gęsty, oblepi kuleczki a kawałki cebuli oblepią je, przekaładam wszystko do jednej miski albo do kilku małych
naczynek. Nakładać można je łyżką, albo nadziewać na wykałaczki. Forma
podania jest dowolna, byle była estetyczna.
Jest to wspaniały tapas, idealny na niezobowiązujące imprezy. Ostrawy i
korzenny, w aromatycznym i gęstym sosie, może być podawany na zimno i
na ciepło. Ogromną radość sprawiają chrupiące twardawe orzeszki
piniowe, na które co chwila można się natknąć w mięsie. Kuleczki wspaniale
komponują się z winem, tak więc warto otworzyć kolejną butelkę... Wbrew
pozorom czas przygotowania, z taką ilością mięsa, nie jest dłuższy niż trzy kwadranse. Można użyć innych przypraw i dodatków, zupełnie zmieniając smak
tej przekąski. Kwestia wyobraźni i chęci.
Uwielbiam to.