Pojechaliśmy na działkę do mojego przyjaciela. Zamierzaliśmy robić "nic", marynować mięsa, grillować, chodzić na grzyby, zrobić piknikową wyprawę na drugą stronę rzeki, pić wino, czytać książki, gadać o "starych karabinach"... i spróbować nowej sałatki, którą on, mój przyjaciel, skądś wytrzasnął.
Tak też zrobiliśmy, w większych bądź mniejszych proporcjach ;-), a przeprawa przez Bóg i berbecue na jego drugim brzegu z widokiem na rozlewisko i nadciągającą burzę, na szczęście, zakończyła się pomyślnie.
Sałatka okazała się zjawiskowa.
połowa arbuza
2 dorodne pęczki natki pietruszki
2 czerwone cebule
6 limonek
4 garści czarnych oliwek
150 gram sera feta (takiego 'nie-mażącego')
oliwa z oliwek extra virgin
świeżo zmielony czarny pieprz
sól morska (wcale nie musi być grubo ziarnista)
Wyciskam sok z limonek i zalewam nim obie, pokrojone w półksiężyce, cebule. Po czym wstawiam taką miseczkę do lodówki na godzinę, co jakiś czas przemieszawszy.
Z arbuza wykrajam małą łyżką, taką choćby do herbaty, niczym lody, zgrabne kuleczki. Pozwala mi to też unikać dużych skupisk pestek (im młodszy za to większy arbuz, tym tych pestek mniej, a miąższ jest bardziej zwarty). Kawałko-kuleczki układam na dnie misy. Posypuję wszystko solą morską. (mieszam cebulę)
Całą natkę pietruszki płuczę i dokładnie osuszam. Oddzielam listki od łodyżek i dosłownie kilkoma ruchami zaledwie te listki grubo siekam. Posypuję nimi arbuza. (mieszam cebulę)
Odsączam z zalewy oliwki i w całości wrzucam do misy. Tak samo odsączam ser feta, kroję w kawałki i dodaję do sałatki. Teraz czas polać wszystko odrobiną super dziewiczej oliwy i dodać świeżo zmielony pieprz. (mieszam cebulę)
Otwieram butelkę czerwonego wina. Soyrah, Merlot, czy Shiraz. Może być portugalskie Portucallo albo Adua, południowo afrykańskie Montestell Shiraz z regionu Paarl lub hiszpański Mercedes Eguren Shyraz Tempranillo z La Manchy. Nawet australijski Jacobs Creek Cabernet-Merlot też ujdzie bez problemu. Nalewam sobie kieliszek. Wącham. Zamieszam nim, by napowietrzyć wino. I znowu wącham. Upijam mały łyczek, starając się rozprowadzić go dobrze w ustach. Biorę wdech... I upijam drugi, trochę większy łyczek. Pomału przełykam go... i upajam się smakiem, taninami, tym korzenno-owocowym aromatem z nutą pieprzu lub wanilii bądź gorzkiej czekolady...
Poświęcam się tak bardzo dla tej cebuli właśnie, by miała czas dobrze się zamarynować i skruszeć w soku z limonek. By lekko się zakisiła. Po upływie godziny od wstawienia do lodówki, kieliszku wina i kilku zamieszaniach wyjmuję cebulę i całą, wraz z sokiem, w którym się kąpała i który puszczała, dodaję do misy z resztą składników.
Jest to wyborne danie. Niecodzienność arbuza i "kiszona" cebula dodają egzotyczności tej potrawie. Fajne jest, że sałatę zastępuje tu po prostu natka pietruszki! I wierzcie mi, wcale nie dominuje smakiem nad resztą. Wspaniale smakuje na świeżym powietrzu, gdy słońce przyjemnie grzeje a zapachy z grilla rozchodzą się wokół, podsycając apetyt i radość z miłego, leniwego dnia.
Myślę, że Helenka, Dobrena i Janek doskonale wiedzą, co mam na myśli...
Polecam. Obłęd.
Pyszna!
OdpowiedzUsuńWłaśnie wczoraj porwałem się na drobny eksperyment! Co prawda zamiast fety dodałem ser typu BLEU - w trakcie zakupów zapomniałem o tym składniku, więc dodałem to, co było pod ręką?!
Rodzinka się zajadała, aż miło!
OBŁED – potwierdzam
DIONIZOS