środa, 7 kwietnia 2010

St. Patric's Parade i Chinatown


Wstałem przed 7 rano po 6 godzinach snu. Nie mogłem spać. Zebraliśmy się i ruszyliśmy na piątą aleję gdzie miała się tego dnia odbyć parada z okazji dnia Św. Patryka. Wystartowała około 10:30. Hucznie i kolorowo. Jak to amerykańskie święto. Wszystko wyglądało jak na filmie: Szkoci grający na kobzach, orkiestry, bębny, bębenki i piszczałki, cymbały, kolorowe i finezyjne stroje członków poszczególnych grup składających się na m. in. wiele posterunków nowojorskiej policji, skautów, szkół wojskowych, policjantek, tancerek, policji konnej, różnych oddziałów wojska lądowego i marynarki, maszerujących i konno, wywijających bronią, pałkami, szablami... Między kolejnymi reprezentantami i orkiestrami szli w cywilu ważne persony, ich rodziny i przyjaciele, między innymi burmistrz Nowego Jorku.




Wzdłuż barierek ustawionych wzdłuż chodników, oddzielających paradę, ustawił się ogromny tłum ludzi obserwujących to całe widowisko. Krzyczeli, żartowali, komentowali wszystko, robili zdjęcia i wywijali rożnymi "zielonymi" gadżetami. Wokół uwijali się dziennikarze i reporterzy, a nad wszystkim czuwała policja.




Orkiestry grały naprawdę fantastycznie, wszystko tętniło radością i pozytywną energią, a zielony akcent dominował gdzie się nie spojrzało. Święto jak jasna cholera! Amerykanie zaprawdę umieją paradować.




Świętować też potrafią, bo kiedy późnym wieczorem poszliśmy na piwo do Seaport na Manhattanie, niedobitki jeszcze głośno się bawiły ze szklankami zielonego piwa w rękach. Nikt się nie oszczędzał, bo podobno tego dnia mają taki zwyczaj, nie zważając na to, że następnego dnia idzie się do pracy.

Po paradzie dobiliśmy się przez dziki i podniecony tłum do metra i pojechaliśmy do Chinatown. Już na stacji metra, kiedy wysiadaliśmy z pociągu, wszystko wyglądało zupełnie inaczej: sama stacja miała jakiś swoisty orientalny klimat, a do tego wokół sami Chińczycy. Kiedy wyszliśmy na powierzchnię, poczuliśmy się jak w zupełnie innym mieście, gdzieś w Chinach. Inne  zabudowania, ludzie, tempo życia... Wokół pełno straganów, małych sklepików i knajpek. Chińskie reklamy na budynkach, lampiony, wszędzie jakieś napisy po chińsku. Moim zdaniem piękny widok. Uwielbiam takie klimaty. Ludzie spokojnie i płynnie przepływali wokół, gdzieś w swoją stronę.



Poszliśmy do Chińskiej knajpy na bardzo dobre żarcie i zimne chińskie piwo. Na zewnątrz robiło się już gorąco, więc to był dobry moment na przerwę... Próbowałem sajgonek, pierożków z wieprzowiną i z krewetkami, krewetki w jajku z ryżowymi kluskami, skrzydełek w ostrym sojowym sosie, wołowinę z czarnym pieprzem z fun chow noodles i trzy rodzaje zup: z krewetkami, kurczakiem oraz rybną. I kilka piw. Jedzenie, uważam, było naprawdę świetne, a zupy wręcz wspaniałe.




W knajpie 95% klientów było Chińczykami. Bardzo lokalne miejsce :-). Na witrynie tej restauracji za szybą od razu z ulicy było widać kuchnię i kucharzy przygotowujących jedzenie. Na hakach wisiały upieczone kaczki i żeberka, wieprzowe nóżki i kurze łapki, sztuki wołowiny i kalmary. I kilka innych trudnych do zidentyfikowania pyszności i ohydztw... W innych restauracjach, które mijaliśmy widać było też akwaria pełne ryb i krabów.




Potem znowu włóczyliśmy się po okolicy, chłonąc atmosferę chińskiej dzielnicy. Wypatrywaliśmy na straganach figurek kotów machających łapką, które ponoć przynoszą szczęście, oglądaliśmy stoiska z lampionami, wózki ze świeżymi warzywami i stragany z owocami morza. Poszliśmy też na najprawdziwsze chińskie lody do lodziarni "The Original Chinatown Ice Cream Factory", która zdobyła wiele nagród, a w 2007 roku polecało ją Lonely Planet w swoich rankingach. Były przepyszne, a różnorodność i inność smaków była zaskakująca! Próbowaliśmy zaledwie kilku z kilkudziesięciu rodzajów: o smaku zielonej herbaty, lychee, imbiru, czarnego sezamu, Zen Butter i czegoś, czego nazwy nie pamiętam.

Czułem, że zaczynam tyć ;-).





4 komentarze:

  1. Właśnie mnie olśniło...ten ostatni smak lodów nazywał się Taro :)...

    OdpowiedzUsuń
  2. niesamowite, patrzec jak świętuje się w innych kulturach

    OdpowiedzUsuń
  3. Taro? Dzięki, Gosia! Zatem: Taro! :-)

    OdpowiedzUsuń

Moja Odyseja Kuliarna wzięła udział w konkursie na Bloga Roku 2009!

Salve!

Głosowanie zakończone.

Odyseja Kulinarna doszła do III etapu konkursu “Blog Roku 2009″! Wszystkim, którzy mnie wspierali i głosowali na ten blog, bardzo dziękuję!!! Cieszę się, że udało mi się przejść (dzięki Wam) tak daleko!

No i zapraszam wszystkich, rzecz jasna, do czytania...

Tymczasem..., borem, lasem ;-).